Mój J. pracuje w niedzielę od 7-ej rano. Będąc tego świadomą już od pewnego czasu po cichu planowałam, jak spędzę sobotnią noc, skoro nie z nim. Dostałam propozycję od zapomnianej koleżanki, żeby wyskoczyć na imprezę. Mojej przyjaciółce zaproponowałam salsę, albo karnawałową milongę. Zastanawiałam się tylko, jak poinformować lubego, że nie będę miała dla niego czasu wieczorem (bo spotykamy się ostatnio głównie w weekendy, więc poniekąd ma do nich prawo). Tymczasem zadzwonił do mnie wczoraj i zapytał, czy nie miałabym ochoty iść w sobotę potańczyć, bo on ma jakieś spore zaległości i sobotni wieczór musi posiedzieć w papierach. Oczywiście nic nie mówiąc mu o swoich planach, okazałam niezadowolenie, przyjęłam wyrazy skruchy i powiedziałam, że trudno - coś sobie zorganizuję... Et voilla! :-)
PS. Nietety znając tego bloga prędzej czy później odkryje prawdę, ale czego nie robi się dla czytelnika?