- Kochanie! Zobacz, jakiego mamy dewolaja - zawołał J. wpadając z córą do pokoju w podskokach. Nucąc jakieś przyśpiewki rytmicznie się bujał i gibał.
- Dewolaja? Jakiego dewolaja?! - nie mogłam załapać, o co mu chodzi.
- Nie dewolaja? - spojrzał zbity z tropu.
- Chyba wodewila! - wpadłam wreszcie w przypływie geniuszu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz