środa, 28 marca 2007

Śniadanie rzecz względna

Zazwyczaj rozpoczynam pracę o 7-ej rano. W drodze do pociągu mijam sklepik otwarty od godziny 6-ej. Kupuję tam jakąś bułkę i serek na śniadanie, a w kolejce stoję za panami w średnim wieku kupującymi zgoła inne produkty - piwo, wino marki WINO a czasem nawet ćwiartkę.W miniony poniedziałek szłam o poranku na kolejkę o nieludzkiej godzinie 6:24. Gdzieś po drodze minęłam starszego gościa w.... spodniach od piżamy!!!! Przez chwilę nawet pomyślałam, że to może jakiś zagubiony starszy pan z problemami z tym mężczyzną na A... no.... z Alzheimerem! Nie wyglądał jednak, jakby potrzebował pomocy, zatem wyprzedziłam go i pognałam na peron. Zauważyłam na trasie, że nasz przydworcowy sklepik jest tego dnia jeszcze wyjątkowo nieczynny i nagle olśnienie! On z pewnością zmierzał w kierunku wodopoju! Już na peronie stojąc zobaczyłam go, jak skręcił w stronę wejścia, idąc ze spuszczoną głową opuszczone żaluzje dostrzegł dopiero, gdy u drzwi stanął. Podniósł wzrok, zasępił się i... ruszył dalej. Z pewnością znalazł śniadanie gdzieś dalej....

wtorek, 27 marca 2007

Międzynarodowo

Dziś przyjechała do mnie do hotelu grupka trzech uśmiechniętych panów. Po zameldowaniu okazało się, że jeden jest z USA, drugi z Irlandii a trzeci wpisał do karty meldunkowej obywatelstwo czeskie. Co ciekawe jeden z nich miał zdecydowanie zarówno imię, jak i nazwisko a także i urodę typowego Hindusa. Zgadnijcie, który - Czech oczywiście! To nie była łatwa zagadka ;-)

niedziela, 25 marca 2007

Wariatkorium

Moja siostra pracuje w laboratorium towaroznawczym. Nie jest to miejsce normalne. Co i rusz przynosi do domu przebadane pozostałości próbek. Były przyprawy, były czekoladki, było i pesto. Jednym z działów firmy jest laboratorium analizy sensorycznej. Różne rzeczy badają jego pracownicy. Były keczupy, były knedle, bywała wódeczka. Nieraz już wesoło w domu było, gdy opowiadała o przeprowadzanych badaniach, dziś jednak przebiła wszystko. Zauważyła ostatnio kilku pracowników chodzących w godzinach pracy w nietypowym dla nich obuwiu. Starsza pani Grażynka nosiła dumnie glany, kierowniczka Hania śmieszne adidaski. Wreszcie Krysia również w glanach, która w poniedziałki zazwyczaj wyrywa się na dwie godziny na uczelnię, a tym razem wygląda, jakby nigdzie się nie wybierała. Okazało się, że w laboratorium analizy sensorycznej testuje się nową markę obuwia. A co konkretnie? ZAPACH! Wyznaczeni pracownicy mieli za zadanie nosić badane buty przez 10 dni po 8 godzin dziennie, a na zakończenie każdego dnia - WĄCHAĆ! Krysia nie poszła w poniedziałek na angielski wstydząc się pokazać w glanach na ulicy, a punkt godzina piętnasta zrzuciła je z siebie, po czym wywaliła ich jęzor na zewnątrz, nos zanurzyła aż po podeszwę i... zaciągnęła się głęboko. "No! Nie śmierdzą skubane!"

piątek, 23 marca 2007

Marcówka

Jak to zwykle z kijkami bywa, każdy ma dwa końce (no może poza procą). Mój kijek jako kijek standardowy też dwa końce posiada, a przynajmniej ten, o którym opowiedzieć odrobinę zamierzam. Tak się fatalnie i zarazem cudnie (i tu pojawia się właśnie ono porównanie do kijka i jego końców dwóch) złożyło - moja najlepsza baba pod słońcem (w sumie żadna z nas nie lubi słowa "przyjaciółka" - czyżby zdewaluowało się w podstawówce??) wybrała sobie za miejsce studiowania miasto Kraków. Fatalnie, bo z oczywistych względów (głównie egoistycznych) wolałabym ją mieć bliżej tu gdzieś. Cudnie, bo z oczywistych względów (głównie egoistycznych) dobrze jest mieć znajomą, życzliwą postać w mieście tak pięknym, jak Kraków. Wykorzystując "cudny" aspekt jej w okolicy nieobecności a w odległości pobytu, postanowiłam ją odwiedzić. Nie zaraz żeby to było jakieś wyjątkowo niesamowite! Nic z tych rzeczy, wręcz przeciwnie - ilekroć trafi mi się odpowiednio długa luka w grafiku, śmigam w jej kierunku. Tym razem śmignęłam w towarzystwie naszego wspólnego przyjaciela, co w sposób znaczący nadało nowy charakter naszemu spotkaniu.

Oszczędzę czytelnikowi licznych "anigniotków", których urok miał zazwyczaj charakter dość osobisty i nie mam złudzeń - znudzić tylko mogą tych, co uczestnikami wydarzeń nie byli. Nie oznacza to jednak, że nic, z tego, co nas tam spotkało nie jest warte podzielenia się. Co to to nie!

Zacznę może od końca. Stoimy na peronie, czekając na pociąg do Gdyni. Konkretnie - czekamy na pociąg do Gdyni przez Warszawę dla B. Ja w drodze do domu zamierzałam zahaczyć jeszcze o Katowice.Stoimy sobie zatem na peronie, czekamy na pociąg do Gdyni i wesoło rozprawiamy. W pewnym momencie podchodzi do nas jakiś facet i grzecznie pyta mnie, czy to z tego peronu odjedzie pociąg do Warszawy. Udzieliłam uprzejmej odpowiedzi po czym zwróciłam się w stronę moich towarzyszy. "Czy ty masz napisane na czole "Informacja"?" zapytał B. P. z wrodzoną sobie delikatnością odpowiedziała: "Nie, ona po prostu tak głośno mówi, że facet nie miał wątpliwości, że mówi po polsku." Jeszcze nie przebrzmiało ostatnie jej słowo, kiedy podszedł do nas kolejny koleś i zwracając się znowu wyłacznie do mnie zapytał "Excuse me, do you know, if this is the platform for Warsaw?"

I to już byłaby dobra pointa tej historii, gdyby nie fakt, że kiedy czekałam już na swoją lokalną kolejkę pół godziny później, o pociąg do Katowic zapytał mnie jakiś typ na oko wyglądający na Włocha.

Może jednak mam na czole INFORMACJA? Dawno mu się nie przyglądałam, za bardzo w chmurach glowę noszę...

niedziela, 11 marca 2007

Plus/Minus

Postanowiłam się przebadać. Dawno już nie sprawdzałam stanu moich czerwonych krwinek a jako „anemik” powinnam się pilnować, zwłaszcza że trochę ostatnimi czasy chorowałam. Mniejsza o powody, postanowiłam się przebadać i to w każdym rutynowym kierunku. Podchodzę do pani w rejestracji i mówię: „Chciałam zapłacić za badania krwi – morfologia, cukier, OB i HIV”. Nie muszę chyba dodawać, że zwłaszcza ostatnią część wypowiedzi powiedziałam przyciszonym głosem. Pani pogrzebała w papierach, poklepała w komputer i donośnym głosem potwierdza przyjęcie dyspozycji - „Morfologia, cukier, OB. i HIV. Tak? To będzie 55,50.” Już odrobinę ubawiona kładę pieniądze na ladzie a tu jedna z pań w rejestracji pyta drugą: „A po ile jest HIV?”. Zmierzam do laboratorium, wręczam kolejnej babeczce potwierdzenie wpłaty, a ona po chwili studiowania: „W jakim celu robi pani te badanka?”. „KONTROLNYM” odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.

Ech… Jeżeli nawet w takich miejscach, jak przychodnia badania tego typu wywołują sensację, to jak przekonać ludzi, że są konieczne i powinniśmy traktować je rutynowo?

Po tym wszystkim fakt, że zapomniałam, że badania te wymagają także przyniesienia moczu i musiałam sprawie zaradzić „na miejscu” nie wydawał mi się już nawet śmieszny.

PS. Minus

Nocne Polaków podróżowanie

Balowałam wczoraj. Balowałam wczoraj pod hasłem Afryka. Z zakręconymi włosami, we wzorzystej spódnicy i czarnej obcisłej bluzce, której zadaniem było imitować czarne ciało. W kolorowym staniku ubranym oczywiście na to „ciało” i w czarnych rękawiczkach. W tym wszystkim i w dobrym… bardzo dobrym humorze (w takim humorze jaki to tylko po dużej ilości shiraz mieć można) wsiadłam do kolejki 00:02. Jadąc, słuchałam salsy, czytałam Sapkowskiego i uśmiechałam się do siebie… bardzo się uśmiechałam. Siedział naprzeciwko mnie chłopak z kurtką na kolanach. Dziwna była ta kurtka i dziwne było to, że ręce pod nią trzymał. Prawą rękę przede wszystkim. Nie należę do osób łatwo bulwersujących się, zwłaszcza, gdy w dobrym humorze wracam z udanego... bardzo udanego wieczoru. Kiedy jednak ruch kurtki stał się jednoznaczny, wstałam ostentacyjnie i przesiadłam się dosłownie jedno miejsce dalej. Nie będzie sobie przy mnie nikt dogadzał bez mojego w tym udziału. Co to to nie!

Siedziałam sobie zatem dosłownie jedno miejsce dalej, nadal w tym wszystkim, nadal salsy słuchając i nadal w dobrym… bardzo dobrym humorze. Na kolejnej stacji usiadł naprzeciwko mnie kolejny chłopak (a ja na brak mężczyzn w swoim otoczeniu narzekam!). Zainteresował się moją książką leżącą obok i tak oto już po chwili snuliśmy dyskusję na temat Sapkowskiego i… Salmana Rushdi!

Ciekawa to podróż była….

środa, 7 marca 2007

Małysza na wrotki...

Wczoraj u siebie w hotelu widziałam dwoje gości na sportowo ubranych zmierzających do samochodu ciągnących za sobą sporej wielkości prostopadłościenną wysoką torbę. Przekonana, że wybierali się na golfa zagadałam w tej sprawie dziś rano. „Szkoda, że wczoraj nie mieliście państwo tak ładnej pogody na golfa jak dziś” powiedziałam z uprzejmym uśmiechem. Gość bardzo zaskoczony spojrzał na mnie i wręcz z niedowierzaniem powiedział, że wczoraj nie grali w golfa, a uprawiali szermierkę. I nagle olśnienie!!! Przecież nazwisko, na jakie był zarezerwowany ten pokój należy do jednej z najbardziej znanych polskich florecistek! Jakież było jej zdziwienie, kiedy, gdy zeszła do recepcji, usłyszała od swego towarzysza: „Powinniśmy pojechać na golfa” :-)